Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Historya o Janaszu Korczaku.djvu/176

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

zwolił — zaciągnę się choć bez pocztu pod czyjąkolwiek chorągiew. Tak zawsze trwać nie może.
I myśl mu uprzytomniła rozstanie, odjazd, pożegnanie na wieki, puszczenie się w świat obcy, tęsknoty za tym domem, który dlań był rodzicielskim. Gdyby się nie wstydził, zapłakałby był może.
— Nie trzeba dać sercu przyrastać, aby się nie krwawiło, gdy oderwać je przyjdzie. Czem prędzej tem lepiej — w świat! w świat!
Poruszył się z miejsca, w którem stał i począł po ciemnem podwórcu przechadzać. Potrzebował gwałtownego ruchu i zajęcia, aby o tym bólu jednem słówkiem wywołanym zapomnieć. Chciał popełniony, jak mu się zdawało, błąd naprawić. Jadzia nie była winną — on jeden — a Miecznikowa już dostrzegła, że zbyt z sobą byli poufale, powinien więc był zejść na stopień właściwy i nie zapominać, że był sługą i ubogim sierotą. Nie miał żalu do Miecznikowej — ale do siebie.
— Zapomnieć się było łatwo, przy ich dobroci — rzekł — ale opamiętać czas! Żywym krokiem pobiegł na zamek dolny, do bramy i mostu znowu. Ludzie stali w miejscu. Najmniejszego szelestu, żadnego znaku niebezpieczeństwa.
Nikita pilnował także i wesołą rozmową ludziom dodawał otuchy.... Koguty piały już na północ. W powietrzu nic się nie zmieniło; chmury ciemne ciągnęły nizko nad ziemią i deszcz zwiększał się jeszcze. Na dolnym zamku gromada ludzi, poosłaniana rozpiętemi radnami, poprzytulana do daszków i szop, tuląc się pod wozy, zasypiała. Czasem tylko rżenie koni lub beczenie owiec zbitych w kupę, przerywało tę ciszę straszną oczekiwania. Godziny wydawały się długiemi jak wieczność. Janasz po-