Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Historya o Janaszu Korczaku.djvu/172

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

dowiadywać się o niego, czy poszedł odpocząć — odpowiadano jej, że nie wracał do mieszkania i czuwał z innemi.
Ksiądz Żudra, choć ochotny wielce, sprawy rycerskiej zapomniał był i małą mógł być pomocą.
Miecznikowa rozmawiała z nim, gdy Jadzia, która długo od okna do okna chodziła, wyrwała się niepostrzeżona.
Pocichu zbiegła ze wschodów, na których teraz ciągle palono lampę i posunęła się ku głównym drzwiom, spodziewając się może znaleźć Janasza. Tu nie było nikogo, ludzie tylko spoczywający przy ognisku w wielkiej izbie, która za kuchnię czeladnią i odwach służyła, gwarzyli głośno.
Wyjrzała drzwiami na podwórze, tu było ciemno, cicho — i deszcz ściekał kroplami z dachów.
Wśród milczenia głuchego jak stłumione mruczenie dochodziły głosy z dolnego zamku.
Smutkiem i trwogą zadrgało serce dziewczęcia. Cień jej zapewne spostrzegłszy we drzwiach, Janasz zbliżył się powoli; poznała go po chodzie.
— Co słychać? szepnęła.
— Ciszę — rzekł Janasz, nic, nastawiamy ucha, przykładamy je do ziemi. Wracam od mostu, ludzie przy nim stoją w gotowości, nikt nie śpi, pilność największa. Panie się przynajmniej położyć możecie i spocząć ufając we mnie.
— Spocząć! zasnąć! aby się zbudzić na krzyk dziczy i wrzawę — nie! nie! odezwała się Jadzia — wolę niebezpieczeństwo widzieć przychodzące, niż uczuć je gdy na nas spadnie, ale z którejże strony.
— Nikt tego odgadnąć nie może — mówił Janasz, ludzie się spierają; Tatarzy jak pamięć zasięga nie napadali już na Gródek. Mówią, że ich tu niegdyś