Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Historya o Janaszu Korczaku.djvu/173

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

zaskoczono i pobito, nim uciec zdołali, że kośćmi ich usłane uroczysko, które się do dziś dnia Tatarskiem zowie i że nie radzi puszczać się od stepu między góry. Ale mają dobrego przewodnika w Dorszaku.
— Mój Boże! zawołała Jadzia, gdym po raz pierwszy go zobaczyła, strach mnie przejął; na twarzy miał napisaną zdradę.
Westchnęło dziewczę.
— Gdyby nie wy, po nas by było! odezwała się cicho — dziś byśmy spętane nosiły wodę koniom tatarskim.
— A! nie wspominaj pani o tem, przebyliśmy za łaską Bożą tę chwilę — zapomnijmy o niej.
— Wam to wolno, nam nigdy — mówiła Jadzia. Ja nie zapomnę nigdy i tego, żem wam życie winna i że śmiałam was tchórzem nazywać, gdyście nam odradzali.
— Nie śmiałem mówić wam tego, dodał Janasz, lecz gdym po raz pierwszy sam wyjechał na objazd granic, zabłądziwszy, najechaliśmy na obóz w dolinie, który nie mógł być innym jak tatarskim. Dorszak śmiał się ze mnie mówiąc, żem pograniczną straż wziął za ordę, ale ja przecie obóz komputowych rozeznać bym umiał, a Dorszak miał do tego pobudki, że mi przeczył.
— Jakto? widzieliście?
— Tak, dodał Janasz, zdala dostrzegliśmy namioty ich i tabun koni, aleśmy z gęstwiny niepostrzeżeni ujść mogli.
Jadzia zamyśliła się i wzdrygnęła.
— Bardzo wam dolegają rany? spytała.
— A! nic a nic! rzekł Janasz, tyle tylko bym pamiętał, że gdy się najbezpieczniejszym człowiek