Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Historya o Janaszu Korczaku.djvu/163

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Usiadł z brewiarzem około łóżka, oczekując przebudzenia.
Tak upłynęła godzina może, westchnienie słyszeć się dało, potem krzyk i Janasz się zerwał, oczyma przestraszonemi wodząc do koła.
Ksiądz Żudra zlekka go ujął za rękę.
— Przeżegnaj się — rzekł, opamiętaj się — no — i powiedz mi, jak się czujesz. Po chwili dopiero mógł mu odpowiedzieć Korczak zebrawszy myśli i ochłonąwszy z marzeń nocnych.
— Czuję się trochę osłabionym — rzekł.
— A ból w ranach?
— Nie wielki! Co się dzieje z Miecznikową?
— Zdrowi wszyscy, z łaski Bożej.
— Co to za gwar? spytał nastawiając ucha.
Ksiądz namyślał się co miał odpowiedzieć, gdy wszedł Nikita, któremu pilno było zobaczyć panicza. Z radością przypadł do łóżka.
— Co to za gwar? powtórzył Janasz.
— A no, ludzie z miasteczka, co ich tu pełne podwórza — odparł Nikita nierozumiejąc, aby co taić było potrzeba. Wszystko się to ściągnęło ze strachu.
Janasz spojrzał. — A o cóż obawa?
— A Tatary! zawołał Nikita, toć wszyscy mówią na pewniaka, że ich tu Dorszak naprowadzi....
Dopieroż wszystko Janaszowi powoli wytłumaczyć musiano, a Nikita mu wyśpiewał nawet historyę Agafii. Janasz słuchał z uwagą.
— Cóżeście zrobili dla obrony zamku?
Dworak z chlubą opowiadał jak się doskonale urządził.
— Chwała Bogu — rzekł Korczak, nie czuję się dziś źle, muszę wstać, aby się też na coś przydać.
Ksiądz chciał go wstrzymać.