Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Historya o Janaszu Korczaku.djvu/148

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

gasł szczęściem, i Dulęba go jedną ręką podjął zręcznie. Obłąkanemi oczyma rzucając napróżno do koła, jakby ratunku szukała, Tatiana płakać zaczęła ze złości.
Dulęba wołał: prowadź.
— Puścicie mnie wolno! — zawołała w końcu jakby z rozpaczą.
Pułkownikowi tak szło o uwolnienie nieszczęśliwej kobiety, iż natychmiast wykrzyknął.
— Puszczę, gdy ją znajdziemy.
— Klnij się na Boga! — zawołała Tatiana.
— Klnę się na Boga.
— Na Trójcę.
To naleganie byłoby powinno zrodzić podejrzenie w pułkowniku, lecz się zapalił tak losem uwięzionej, że na nic nie zważał i przysięgał.
Kazała mu powtórzyć przysięgę Tatiana i dopiero się ruszyła.
Nie puszczając jej z rąk szli niemi przez izbę naprzód, w której jeszcze szafa stała otworem od ucieczki Dorszaka, a u okna robota jego żony i jedwabie rzucone bezładnie — potem przez sypialnię pustą, przez sień, z której wschody wiodły w dół, do zamkniętego lochu. Gdy się drzwi jego otworzyły, Tatiana drżeć poczęła, wskazała ręką — tam.
— Prowadź! nalegał Dulęba.
Szli znowu po wschodach. Loch był pusty. Tatiana spodziewała się może wyrwać, uciec i drzwi za sobą zatrzasnąć, bo ich milcząc obwiodła po pustych lochach. Tu śladu nie było, ani głosu żadnego nie słychać. Pułkownik zaczynał żelaznemi rękami cisnąć ją tak, że Tatiana z bólu syknęła. Zaczęła jęczeć i płakać. Stali w lochu, którego śro-