Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Historya o Janaszu Korczaku.djvu/146

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

siał się aż pochylić do jej ust, bo chłop był jak dąb a dziewczę małe i drobne.
— To ona tam jęczy! to ona! Jak Bóg miły!
— Kto? zapytał Nikita.
Dziewczę oczy spuściło i zamilkło i gryzło fartuszek znowu.
— E! toż wiecie! szepnęła i obejrzała się. Pan uciekł, to wy ją powinni uwolnić.
— Ale kogo?
Dziewczę znowu milczało; Dulęba zdziwiony czekał aż się skończą te szepty.
— Co ty się tam durzysz z tem dzieckiem, przerwał, szkoda czasu.
Nikita nie słuchał.
— Mów — kogo?
— Panią! panią wrzucili do lochu! Tatiana! On kazał! Tatiana! Tatiana! powtórzyła kilka razy, zakryła sobie oczy i chyłkiem pod murem, jakby się zlękła tego, co powiedziała, biedz poczęła ku bramie, przychyliła się, popełznęła pod nią jak kot i znikła.
Nikita stał myśląc. — Dziewczyna powiada — odezwał się do pułkownika, że Dorszak tam żonę trzyma zamkniętą.
Dulęba zaledwie tu usłyszawszy, za rękę go konwulsyjnie pochwycił.
— Gdzie! jak! człowiecze! Gdybym miał karku nadkręcić, ja ją uwolnić muszę, prowadź! którędy?
Nikita nic już nie mówiąc, rzucił się do bramy, pułkownik za nim. Trząsł się cały.
— Infamis! rozbójnik! łotr! powtarzał — dajcie mi go w ręce, na moją odpowiedzialność — na gałąź! na gałąź!
Obiegłszy dom za bramą do koła, bo Dulęba nie