Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Historya o Janaszu Korczaku.djvu/138

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Ciekawym go też widzieć! — rzekł Dulęba — posłaćby po tego patra, a zajrzeć mu w oczy.
Wyprawił ksiądz zaraz, lecz sługa obieżał zamek dolny, izby mieszkalne, szopy, hukał, pytał i nigdzie ani śladu nie znalazł. Dorszak już się był cichaczem wyprowadził.
Gdy dano znać, że go nie mogą odpytać, Dulęba się rozśmiał.
— Byłem tego pewnym — rzekł — drapnął nie czekając reszty porachunków.
Albo te lepiej albo gorzej — dodał. To pewna, że jeśli Dorszak uszedł, o czem się przekonać łatwo, spokoju mieć nie będziemy.
— A cóż może być? — spytał ksiądz Żudra.
— Co? napaść mogą Tatarowie na zamek, jak nic.
— Ale, gdzież zaś!
— Kobiet straszyć nie trzeba, ale to tak pewna jak dwa a dwa cztery.
Dorszak do nich drapnął i naprowadzi ich. Zna wszystkie słabe strony, przejścia, siłę, amunicyę. Będzie wiedział nawet o jakiej godzinie to zrobić, i dobierze właściwą.
Ksiądz załamał ręce i głowę spuścił.
— Wielu macie ludzi? — zapytał pułkownik.
— Jest nas z rannemi i niedołęgami jak ja — około dwudziestu.
— A broni?
— Dosyć na dwudziestu.
— Amunicyi?
— No — niewiem dokładnie — zawołał ksiądz Żudra, gdyby Janaszek pozdrowiał nieco, wiedzielibyśmy najlepiej i co robić i co jest.
— On rychło odejdzie — zdrowa krew, wtrącił pocieszając Dulęba. — Tatarskie strzały jeśli nie zabiją,