Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Historya o Janaszu Korczaku.djvu/136

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

podsłuchiwał... Cała wrzawa i tłum wszystek i ciekawi nawet parobcy i dworzanie cisnęli się na zamek górny. Noc już była ciemna. Z bijącem sercem przekradł się niepostrzeżony do pierwszej bramy, pod której sklepieniami i we dnie postrzedz było trudno, co się w kątach kryło. Ztąd mógł wygodnie zajrzeć na podwórze: stało puste. Przemknął się biegiem po pod szopami, kryjąc, do murowanej budowy, wbiegł na wschodki, wszędzie było pusto. W izbach mieszkalnych i po ciemku mógł znaleźć, co chciał. Dopadł szafy, którą otworzył, dobył z niej skórzany trzos, którym się opasał, zarzucił burkę na ramiona, posłuchał i nazad puścił się wschodami. Szczęściem nie spotkał nikogo. Wyjrzał z ganku, podwórze stało puste i ciemne, z przeciwnej strony dochodził gwar i wrzawa ludzi Miecznikowej. Jednym skokiem stanął na dole, a do szop, w których były konie, miał dwa kroki. Gdy raz tu się dostanie, nikt go nie dojrzy będzie bezpieczny. Co żyło zajęte było Miecznikową, cisnęło się na zamek górny. Dorszak miał czas konia znaleźć, kulbakę z kołka zdjąć i drżącemi rękami rzucić ją na grzbiet najlepszego ze swoich wierzchowców. Uzda i popręgi nie wzięły wiele czasu. Konia wyprowadził pocichu, i korzystając z ciemności wywiódł go powoli przez most, wybierając tak miejsca znane sobie, aby jak najmniej tętniało. Zaledwie minął most, rzucił się na siodło, cugle zebrał, nahajką ściągnął konia co siły i popędził w czarną noc, nie pytając o drogę.
Zatętniało chwilę i.... ucichło.... Na górnym zamku jak w ulu szumiało. Wszyscy byli na nogach, około rannych. Miecznikowa zaledwie przysiadł-