Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Historya o Janaszu Korczaku.djvu/125

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Gracyan Dulęba.... tak, mościa dobrodziejko, z tych starych Dulębów, karmazynów.
— Winniśmy ci, pułkowniku życie i wolność! lecz jakimże sposobem?
— Ale, ba, opatrzność Boża — rzekł Dulęba. Ja tych psich synów, z pozwoleniem pani, tępię, ścigam i jak mogę nękam. Otóż Bóg mi dał że ich zwąchawszy, w Czarnej Bałce na zasadzce schwytałem.
Spojrzał na Janasza. Jadzia cała we łzach, przyklękła była przy leżącym i płakała ocierając mu twarz ze krwi.
— Nic mu nie będzie — temu młodzieńcowi, trochę krwi stracił, a no, wody — rzekł Dulęba. W wózku była szczęściem i woda w baryłce i wino. Jadzia już cała rannym zajęta, pobiegła po jedno i drugie.
Pułkownik spojrzał znowu na leżące trupy Tatarów, z których jednego ubiła Miecznikowa, drugi ranny był strzałem Jadzi i oderwaną miał szczękę.
— I myśmy dziś wyszły na żołnierzy, odezwała się Miecznikowa, jednego, zdaje mi się, zabić ja musiałam, drugiego postrzeliła Jadzia.
— Tak jest niezawodnie! — rzekł ksiądz Żudra, bom na to własnemi oczyma patrzał....
— Heroiny! heroiny! — zawołał Dulęba, a jam dziś szczęśliwszy niż w całem życiu mojem, żem tak w porę przybył, ażeby ocalić drogie życie wasze.
— Jeden z naszych zabity, odezwała się Miecznikowa.
— W dobrej sprawie zginął — rzekł Dulęba — piękna śmierć, niema go co żałować. Umrzeć trzeba, a jużci lepszego zgonu niema jak w polu, bodaj od tej paskudnej strzały tatarskiej.