Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Historya o Janaszu Korczaku.djvu/123

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Niewidzialna siła jakaś przyszła w pomoc. Jeszcze chwila, a z Tatarów zostali tylko pozabijani i dogorywający. Zdumienie ogarnęło wszystkich. Janasz, któremu z kilkunastu ran krew płynęła, odwrócił się jeszcze ku dolinie, i ujrzał niepocześnie wyglądającą konnicę i piechotę, która gnała za Tatarami.
Miecznikowa dopiero teraz czując się ocaloną, osłabła i oprzeć się musiała na córce, której lice pałało. Słowa jeszcze przemówić nie mogły obie, ściskały się ze łzami. Ludzie opatrywali sobie wzajemnie rany, bo wszyscy niemal byli ranni, ale uszedłszy śmierci i jassyru, śmieli się już i wykrzykiwali.
Ks. Żudra zsiadł z konia.
— Na kolana — co należy Bogu! za ocalenie. Stał się cud!
Janasz chciał się z konia zsunąć, ale zaledwie nogą dotknąwszy ziemi, uczuł mrok jakiś na oczach, chwycił się za piersi i upadł. Nikita ranny także, podchwycił omdlałego.
W chwili, gdy klęcząc się modlili, a ks. Żudra głośno odmawiał: „Cześć ci i chwała, Boże zastępów!“ na przeciw wąwozu ukazał się na koniu mężczyzna.
Podniósł czapkę, czekał, aż się skończy modlitwa.
Wszystkich oczy zwróciły się ku niemu. Człek był nie powszedni i nie z tych co się każdego dnia spotykają. Statury ogromnej, lecz jakby z samych kości zbudowany, chudy, coś miał bohatera i wiele Don-Kiszota w sobie. Łeb śpiczasty, twarz długa a żółta, wąs siwy ogromny, szyja żylasta ogorzała, nogi długie, ręce niedźwiedzie, w pasie wązki,