Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Historya o Janaszu Korczaku.djvu/122

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Jak zwity kłąb wężów na wiosnę, kilkunastu razem Tatarów puściło się wreszcie z góry wprost ku kobietom. Jednego z nich trafiła kula i posoką obluzgał wszystkich; spuścili się, ciągnąc z sobą już trupa na dół, a zaledwie oparłszy się o ziemię skoczyli ku wozowi i wprost do Miecznikowej.
Najpierwszemu, który się zbliżył, dopuściwszy go niemal do siebie, gdy już ręką sięgał, aby ją pochwycić, pani Zboińska roztrzaskała głowę strzałem z pistoletu, padł — a dwóch innych rwało ją już za ramiona. Jadzia strzeliła nie wiedząc sama jak, spostrzegłszy dziką, zwierzęcą twarz nad sobą. Janasz był tuż i z dobytą szablą płatał, co napadł.
Ksiądz Żudra, który nie miał broni, wyłamał wysiłkiem gwałtownym lusznię od wozu i bił nią po łbach cisnących się napastników.
Chwila była straszliwa.
Wśród tej wrzawy krzyk i tentent głośniejszy niż dotąd zawrzał od doliny. Janasz odwrócił się, spodziewając ujrzeć za sobą Tatarów, którzy mogli teraz siąść już na kark prawie bezbronnym, gdy ze zdumieniem postrzegł, że ta tłuszcza co opasywała do koła, zaczynała się rozpierzchać szybko. Niektórzy popuszczali nawet konie, które samopas rozbiegały się po dolinie. Z prawej strony sypnęły się z niewidzialnego miejsca, osłonionego drzewami, strzały broni ognistej, w ostatku z małego działka polowego huknęła kula. Tatarowie pierzchali.
Ci, którzy byli w wąwozie, usłyszeli nad sobą krzyki i nawoływania, stanęli niepewni co to znaczyło, a ciągle ostrzeliwani, zaczęli się mięszać i jedni napowrót na górę usiłowali się wydostać, drudzy wąwozem zbiegali.