Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Historya o Janaszu Korczaku.djvu/121

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Jednego z ludzi strzała raziła w oko i utkwiwszy aż w mózgu, ubiła w miejscu, potoczył się z konia, chwytając go rękami, jęcząc i konając. Ksiądz Żudra pochwycił za cugle konia, głową pożegnał Miecznikową i dosiadł go, biorąc po zabitym rusznicę.
W prawo i w lewo z gąszczy cisnęła się tłuszcza z wrzaskiem dzikim. Tak byli pewni jeńców, że już strzelać zaniechali, co prędzej tylko spuszczali się w dół, aby kobiety pochwycić. Znać było, iż im szło o nie i o to, kto je pierwszy porwie, aby do okupu miał prawo.
Miecznikowa i córka stały chwilę osłupiałe, głowami przytulone do siebie, lecz nagle Jadzia się porwała. Twarz jej pałała.
— Janasz — krzyknęła — pistolet! dawaj broń!
— Dawajcie broń! — zawołała Miecznikowa — broni! broni!
Korczak który się cały w tę stronę obrócił, chwycił istotnie pistolet, który coprędzej nabił, wziął drugi od człowieka i podał obu kobietom. Tatarzy zsuwali się po ścianach wąwozu w dół. Chwila była straszna.
Ze dwudziestu ich naliczył Janasz, już niemal dosięgających dna wąwozu. Od doliny nie broniąc się nawet, dawał ognia na tych, którzy już w środku parowu grozili. Szło nie o to, aby się ocalić, gdyż ocalenie było nie podobieństwem, ale by umrzeć rycersko i walcząc do ostatka.
Dwóch Tatarów na pół wyżyny wąwozu ugodzonych śmiertelnie, stoczyło się konać na dno i wiło się o kilka kroków od Miecznikowej. Janasz celował do najbliższych. Coraz to wśród wrzasku tego krzyk rażonego słyszeć się dawał, a za nim mściwe odgłosy napastników, coraz bardziej rozjuszonych.