Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Historya o Janaszu Korczaku.djvu/116

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

zania piękniejszych miejsc, cokolwiek inną poprowadzi drogą. Nie uderzyło to nikogo.
Ze wschodem słońca w gotowości było wszystko, Miecznikowa przeżegnawszy się siadała na wózek z Jadzią, Dorszak na koniu się już zwijał, ludzie swoich dosiadali, Janasz rozstawiał — i tak cała ta kawalkata przebywszy most i miasteczko z którego chat i domostw wybiegło ludzi mnóstwo, dla przypatrzenia się jadącym, ruszyła przez dolinę w wąwozy. Jadzia więcej stała niż siedziała na wózku, unosząc się od pierwszych kroków w wąwozach, nad pięknością drzew i gór otaczających.
W szczególnym humorze był Dorszak, jak gdyby zwykłe swe milczenie i kwasy chciał wynagrodzić, ożywiony opowiadał różne podania, o dawnych napadach, bitwach staczanych, porwanych jeńcach i t. p. Każdy kątek miał tu jakieś krwawe wspomnienie.
Im głębiej wjeżdżali w góry, tem ściany ich wyżej się podnosiły i las starszy był a poważniejszy. Strumienie przebiegały drożynę, skały szare gdzie niegdzie piętrzyły się nad nią, lub z pod darni wybijały się okryte grubym mchów pokładem, zieleniejących teraz właśnie barwami najżywszemi. Miecznikowej wskazywał Dorszak zapadłe w ziemię krzyże graniczne i zaciosy rubieżne na dębach.
Jechali tak spokojnie aż do południa prawie. Słońce podniósłszy się rzucało z góry promienie w te zakąty leśne, resztę dnia stojące w cieniach. Niekiedy w wąwozach obwiewał ich chłód dolin, to znowu wpadał prąd ciepły rozgrzanego powietrza. Konie dobrze już były zmęczone, gdy wjechali w dolinę miedzy górami, na której u skraju lasu widać było dwie mogiły. Jedna z nich odmienna od tych które dotąd widywali, opasana była jakby pierście-