Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Historya o Janaszu Korczaku.djvu/114

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

łała Jadzia z baszty biegnąc ku matce, jedziemy, jedziemy!
— Więc — jutro, odezwała się stanowczo Miecznikowa. Dorszak da wózek dla nas. On i Janasz będą nam towarzyszyli.
— Przepraszam panią Miecznikową — wtrącił Janasz — nie mogę pozwolić na to. Najmniej dziesięciu ludzi dobrze zbrojnych wezmę.
— Po co? na co? co waści w głowie? rozśmiała się jejmość — dałbyś pokój, abyśmy do śmiechu nie nastręczali powodu.
— Ja śmiech biorę na mój rachunek, jeśli potrzeba — odezwał się Janasz seryo — ale inaczej nie będzie. Wyrazy te wymówił poważnie i tak śmiało, że pani Zboińska już się nie sprzeciwiała. Właśnie i Dorszak, który może z za muru część rozmowy słyszał, wsunął się przez bramę.
— Zatem na jutro jaśnie pani dysponuje? — spytał, wózek, konie.... ja i pan Korczak.
— I dziesięciu ludzi zbrojnych w konwoju — dodał Janasz.
— Po co? sameś się pan przekonał, że spokojnie i bezpiecznie.
— Ale ja spokojnym i bezpiecznym inaczej nie będę — dodał Korczak — o tem niema co i mówić.
Skłonił się Korczak i odszedł.
Dorszak ramionami ruszał i uśmiechał się.
— Daj mu pokój — szepnęła pani Miecznikowa do Podstarościego z uśmiechem — uparty człek, przekonać go niepodobna.... co to szkodzi.... niech sobie za nami jadą.
— Hm, hm, bąknął cicho Podstarości — zapewne nie szkodzi, a no i nie pomaga. Dziesięciu ludzi, to