Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Historya o Janaszu Korczaku.djvu/113

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Owszem, owszem, w tej drodze pan sobie bardzo pozwalasz! Komenderujesz, dokazujesz, a nas uważasz za niewolnice.
— Panno Jadwigo! czyż się godzi.
— Ale bo pan mi psujesz wszystko! Ja potrzebuję widzieć dużo, dużo, a pan ciągle roisz o jakichś niebezpieczeństwach.
— Nie lękam się ich dla siebie.
— To już słyszałam, ale nas trzymasz w kurateli.
— Trudno się nam zrozumieć, panno Jadwigo, to kraj, w którym nigdy nikt bardzo bezpiecznym nie był. Jesteśmy na samem pograniczu, włóczęgów pełno, najgorsze i najzuchwalsze bandy tatarskie zostały dla strzeżenia granic. Jak Bóg da, że nasz król Turków przepędzi precz z całego Podola i Kamieńca, wówczas przybędziemy tu i wszystkie najmniejsze kątki zwiedzimy. Pieczary....
— Widzisz pan — są pieczary, przerwała Jadzia — a ja jak żyję nigdy w żadnej nie byłam.
Janasz westchnął. W tem nadeszła Miecznikowa od dziedzińca.
— Patrzajcież, rzekła śmiejąc się i wskazując palcem na Korczaka — powrócił, ja czekam, czekam, a on poszedł pierwszy raport zdawać pannie Jadzi, o mnie zapomniawszy.
— Niech się matusia nie gniewa, on nic nie winien — szybko wtrąciła Jadzia — ja go zawołałam.
Trochę skłamała Jadwisia, aby go uniewinnić.
— Ale mówże, mości Korczak — co tam?
— Objechaliśmy część znaczniejszą granic, oprócz nich nie widzieliśmy nic więcej.
— A więc i my byśmy pojechać mogły.
— Ale tak! tak! w ręce klaszcząc i wstając zawo-