Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Historya o Janaszu Korczaku.djvu/110

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

się trochę na niego gniewała, a potem pilno jej było się pogodzić; gdy go miała przy sobie czuła się spokojną, gdy na dłużej się oddalił — wszystko wydawało się smutnem. W rozbiór natury tego uczucia nie wchodziła wcale Jadzia, było ono naturalnem, spokojnem, uświęconem jawnością i w myśli jej równało się braterskiemu. Nie inaczej, jak się zdało, kochałaby była brata.
Teraz z baszty spoglądając w dal, chciała odgadnąć, gdzie się on też mógł znajdować? Widziała jak z Dorszakiem wjechał kłusem w wąwóz i zniknął. Zdala jeszcze odwrócił się kilka razy ku niej, poznał ją widać, bo czapkę podniósł do góry, a Jadzia białą chustką wiała długo na znak, że go zobaczyła. Aż do chwili gdy znikli w wąwozie, ciągle widziała tę rękę podniesioną i ciągle sama odpowiadała jej wzruszona, szepcząc: szczęść Boże!
Potem usiadła na kamieniach i pozostała tak z oczyma wlepionemi w dal.
Matka wiedziała już gdzie jej szukać w porze obiadowej. Siedli do stołu z księdzem Żudrą, który bawić się starał jak mógł, ale czuł, że i jemu bez Janasza było smutno i czegoś niedostawało, jakby jednej nuty w chórze.
— Już to prawda, odezwał się kapelan, że bez tego chłopca, nie raźno i nie wesoło. Życie z sobą przynosi, dalipan.
— W oczy mu tego nie powiem, rozśmiała się Miecznikowa, aby go nie popsuć, ale w istocie Pan Bóg nas pobłogosławił tym sierotą — i mąż mój dobrze został wynagrodzonym za swój dobry uczynek. Do niego się wszystko przyjęło: i nauka z książki i rycerska sprawa i każda rada zbawienna. Jadzia się zarumieniła z radości słysząc te pochwały, ale