Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Historya o Janaszu Korczaku.djvu/109

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Jadzia ciekawie opatrywała wszystkie kąty zamkowe. Z dwóch baszt narożnych widok na okolicę był bardzo piękny. Wchodziło się na nie po wschodkach kamiennych. Na górze parapet szeroki dozwalał usiąść wygodnie. Spędzała tam pogodne godziny na rozpatrywaniu się po okolicy, po pustych pożółkłych górach. Bystre jej oko w niezmiernem oddaleniu mogło dojrzeć najmniejsze poruszenie. Lecz bardzo rzadko cokolwiek bądź ciszę i spokój tej okolicy zaklętej przerwało.... Martwo, nieruchomie stał ten krajobraz ogromny, który chyba przelatująca chmura rzuconym cieniem przebiegła.... Zdala jak srebrna wstęga wydawała się rzeczułka, a obnażone skały jak widma śród zarośli. Jadzię zajmowała nowość tego widoku. Oprócz tego na wierzchołku murów, które wiatry okryły pyłem, rosło mnóstwo drobnych traw, mchów, a nawet krzewów, przez burze z lasów naniesionych w ziarnach.... Ptaszki słały tam gniazda i stada ich unosiły się nad murami. Widok był smętny, ale wspaniały. Z po za pasma pierwszego wzgórz, wysuwało się drugie, jakby siną zasłoną mgły okryte, a gdzie niegdzie wyższe jeszcze wierzchy oddalone zdawały się tonąć w chmurach.
Jadzia zgadywała myślami, lecąc po za te szranki, światy jakie się tam kryły. Tego dnia trochę była niespokojną. Dla czego? nie wiedziała sama. Prześladowała Janasza skórką zajęczą, ale się lękała za niego. Znała jego męztwo i zapał, tyle mówiono o niebezpieczeństwach, że wreszcie gotowa była w nie uwierzyć. Ten brat jej i przyjaciel więcej ją obchodził niż się przyznawała. Nawykli byli do siebie; trudno jej było pomyśleć o rozstaniu, drżała na samo przypuszczenie niebezpieczeństwa. Czasem