Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Herod baba.djvu/256

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

mogła co ją czekało. Jednakże nie zdawała się bynajmniéj tém zmięszaną. Szła w majestacie piękności swéj, nieporuszona, poważna, pełna uroku, tak, że co koło niéj i za nią było młodych a cale nieszpetnych kobiet, gasiła...
Gdy poprzedzający Zygmunta mężczyzna przyszedł mu jego parę wziąć, a on ustąpił by następującego odprawić od pani Zygmuntowéj, trochę mu się w oczach zaćmiło. Śmiały żołnierz stracił odwagę... a nuż jejmość wyjdzie z rzędu i ręki odmówi? Płomieniem oblała się twarz, wyciągnął drżącą dłoń... ręka Elżusi spoczęła na niej równie drżąca... Czuł w niéj bicie jéj serca... Śmielszy nieco, podniósł ku niéj wejrzenie pokorne...
— A! pani — rzekł nieśmiało — jakże już dawno, jak dawno nie spoczęła ta rączka na mojéj! Nie wierzę mojemu szczęściu... boję się go za rychło utracić... a drugi raz w życiu taki taniec mi się nie nadarzy...
Elżusia surowo nań spojrzała...
— Te ręce, — panie Zygmuncie, niegdyś kapłan związał u ołtarza... a twoja wola ten łańcuch stargała... Tyś chciał.
— Byłem obłąkany — byłem grzeszny, odparł Zygmunt który szedł nie wiedząc już co się w koło niego działo i gdzie był; — lecz Pan Bóg mnie srodze pokarał za to. Cierpię też — a nie mówię, bym niezasłużenie bolał...