Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Herod baba.djvu/238

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Tymczasem żadne w istocie nie zdawało się grozić niebezpieczeństwo. Po powrocie z kościoła, Zygmunt spokojniejszy a nawet weselszy, na wniosek Borodzicza, zgodził się pojechać do Mioduszewskiego.
Mioduszewski dawniéj Zygmusia nie bardzo lubił; potém za tę swoją, jak ją nazywał „Królowę“ miał do niego okrutny żal; na ostatek — a z kośćmi dobry był człowiek — ulitował się nad losem biedaka, i widząc położenie wdowie kobiety, ciągle wzdychał do tego żeby małżeństwo pogodzić, i żeby po bożemu żyć mogli.
— Bo co to, mospanie, mówił często jeszcze przed przyjazdem Zygmusia — bo co to za życie téj kobiety! Śliczności osoba! młoda poczciwa, zacna i ma tak nadaremnie więdnąć, cudze dzieci niańcząc... Szkoda jéj i szkoda jego... przecięż się to musiało wyszumieć i dosyćby było pukuty!
To było przekonanie Mioduszewskiego, który się z niém nie krył wcale.
— Jedno z dwojga, albo niech się zwiodą albo rozwiodą, a takie życie ni w pięć ni w dziewięć, jedno do Sasa drugie do lasa — to obraza Pana Boga! I szkoda, mosanie, takiéj pięknéj kobiety, żeby się tak marnowała.
Mioduszewski wielki wielbiciel saméj pani, wedle swego przekonania, działał w jéj raczéj interesie niż Piętki, który mu był obojętnym. Wolałby był dla jejmości kogo innego, to pewna, ale kiedy już tego