Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Emisarjusz.djvu/93

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

ze wszystkimi chłopami jak najlepiej. — Pewnie sami z chłopów pochodzą, bo żyli z nimi, leczyli, karmili, dzielili się ostatnim chleba kawałkiem — to też cała wioska za nich dałaby się zamęczyć... i ja bym się nie dowiedział od żadnego nic, gdyby nie obcy przyjmak z drugiej wioski. Oni by go nigdy nie wydali...
Sprawnik stał zadumany.
No, pewnie? pewnie? — zapytał jeszcze.
— Przekonasz się... ale czasu nie można tracić... Dzisiejszej nocy pojedziemy z żandarmami... i weźmiemy jak lisa w jamie. Nocuje w loszku... jedne drzwi do niego, dziura mała... szyja od lochu wąska, nie wylazłby i kot tamtędy... Zresztą obstawiwszy do koła...
Szuwała drżał cały i uśmiechał się z szatańska złością.
— No! nareszcie! — zawołał, ściskając przyjaciela i wychylając ponczu szklankę... E! nie żałuję pary wronych... jeśli mi się w ręce dostanie i ty głupi, gdybyś był chciał, dałbym cztery konie i kocz i uprząż i trzysta rubli za tego człowieka...
Pratulec ramionami ruszył...
— No! głupi! — rzekł — to prawda, ale przyjaciel...
Sprawnik zadzwonił żywo...
— Hej! sekretarza!
W tej chwili stawił się powołany troszkę pijany, ale mogący jeszcze ustać na nogach... Szuwała popatrzył nań.
— Tyś pijany!
— Uchowaj Boże...
— Ej! ej! Stefanie Mikityczu... znowu... w czasie służbowym.
— Uchowaj Boże! — wołał Stefan Mikiticz, ale co słowo dostawał czkawki.
— Tyś do niczego!
— Uchowaj Boże... ja brałem lekarstwo...