Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Emisarjusz.djvu/92

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Jeszcze mi groził skargą! e! tego już nadto... tak ja go precz z dziećmi, i bebechami. Kazałem na ulicę wytaszczyć... Skarż teraz!
Jak dzierżawcy nie stało, trzeba było przecie jakiś ład zrobić w Olszowie, bo już o drugiego posesora nie będzie łatwo; musiałem zostać na gruncie. — Nudy cesarskie!! Nie mając co robić popoznawałem się jeszcze bliżej z chłopami, z popami, z arendarzami — na wsi! nie ma rady!
Chłopy między sobą się kłócą i zajadają, jeden na drugiego do mnie skarży, bo wiedzą, że ja z policją jedna ręka.
Jednego wieczora przychodzi do mnie pop. Ty wiesz, że ja ryzy i kosy nie lubię — bo to naród paskudny — ale co robić — ojciec duchowny, choć szelma to się go w rękę całuje. Piłem herbatę, wlazł na próg, musiałem prosić — nalałem mu rumu... a prawdę powiedziawszy prostej wódki. Rozgadał się popina jakby worek rozwiązał... Wie, że ja z błahoczynnym i z protojerejem jak najlepiej. — Nareszcie za drugą szklanką całując już mnie w rękę powiada na ucho, że we wsi zbiegły rekrut pewnie się przechowuje, że go jakiś chłop u siebie trzyma, że można by z tego co pociągnąć, a broń Boże potem dojdą, wszystkim bieda. Nacisnąłem go, powiedział mi gdzie... jak... Dobrze... Nazajutrz ja na zwiady, formalne śledztwo, ale sekretne, nastraszyłem chłopów... aż mi jeden się przyznał, że u sąsiada jego jest jakiś człek, niby parobek, który mu w polu robi, nigdzie się nie pokazuje, a w loszku u niego sypia...
Trafiwszy na ten trop... jakiem ich zaczął macać — doszedłem kto on taki.
— Ba! ba! Któż ci powiedział, że to on! To prosty domysł... może prosty rekrut...
— A ja ci mówię, że on — rzek Pratulec — co ci do tego, to mi koni nie dasz... Jeszcze kiedy stary Zeńczewski ich ojciec tam gospodarzył, byli zawsze