Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Emisarjusz.djvu/11

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

szał się wcale, tylko sprawnik na chwilę przystanął, zdawało się, że przestraszony chce wrócić, trwało to mgnienie oka tylko, rzucił okiem jeszcze raz na stojącego w progu i wyszedł. W sieni jeszcze się jakby rozmyślając zatrzymał, puścił dym z cygara i machnąwszy ręką zawołał na śpiącego woźnicę:
— Podawaj!
Wańka przebudzony zaciął konia, na co mu ten równie zdumiony odpowiedział wierzgnięciem i błotem, ale dorożka zajechała... a sprawnik rzucił się w nią i ruszył z kopyta.
W chwilę potem podróżny z Ickiem wydobył się z kancelarji policmajstra i znikł w pomroce ulicznej, brnąc przez grząskie ulice.
Była to godzina dziewiąta, noc czarna z deszczem i mgłą pokrywała już na pół uśpione miasteczko, gdy wysłany na pocztę inwalida, — opóźniwszy się mocno z worem skórzanym pełnym papierów wcisnął się do kancelarji.
Sekretarz właśnie na tę nieszczęśliwą pocztę do tak późna oczekiwał zniecierpliwiony. Samowar nastawiony oddawna, czuła żona oczekująca nań w towarzystwie podporucznika Miłuszyna, ciepła izdebka i wypoczynek — uśmiechały mu się napróżno.
Zobaczywszy więc na progu inwalidę, sekretarz zrzucił pychę z serca i pobiegł mu pomagać do rozpakowania poczty.
— Czegoś ty się spóźnił? niegodziwy?
— Ja się spóźnił, Wasze Błahorodje! Ja? ja się nie spóźniłem, ale poczta, bo około Jarmuszowa zagrzęzła, przywieźli tylko rządowe papiery na koniach, a reszta w błocie...
— Dawaj!
W mgnieniu oka doświadczony czynownik rozebrał paczki, porozrywał koperty, rozrzucił i poklasyfikował papiery.
Aż trzy pisma, do których lakiem poprzylepiane