Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Emisarjusz.djvu/10

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— No, to podpisz go i idź do sto tysięcy djabłów..
— Podpisz, nu tak — rzekł sekretarz — ale to zagraniczny cudzoziemiec.
— Co? kto? kto taki?
— Zegarmistrz...
— Pal go licho razem z tobą!
— A jeśli podejrzana jaka osoba?
— To twoja rzecz... wypytaj go...
— Mówi tylko po niemiecku,
— Puszczaj go... jak Niemiec, nie może być podejrzany... Czyj poddany?
— Pruski poddany.
— A jak ty śmiesz głupi wstrzymywać pruskiego poddanego? hę? Ty wiesz... o głowo, ty głowo... z uszami długiemi... że król pruski krewny Najjaśniejszego Pana, że my z Prusakami w przyjaźni...
— Ale ja polityką się nie zajmuję...
— To idźże precz... i ruszaj pókiś cały.
Sekretarz pokiwawszy głową wyszedł bardzo powolnie.
— Czortże jego wie — rzekł w duchu — pruski poddany... zapewne że to coś znaczy... a jakby mieli Prusacy się gniewać?...
Zdecydowany podpisać paszport szedł, ale chętka wyzyskania zręczności nadawała mu minę zasępioną i groźną. Z tą miną ukazał się we drzwiach i kroczył ku stolikowi, na którym leżący rubel oczy jego uderzył. Argument ten poskutkował i sekretarz zajął się położeniem wizy, pieczęci policyjnej i własnego podpisu.
Mrok padał i podróżny już miał wychodzić, gdy w przyległym pokoju dały się słyszeć głosy. Pułkownik Paramin żegnał się ze sprawnikiem, i wysoka postać naczelnika powiatu nagle ukazała się w drugich drzwiach.
Sprawnik szybko przechodził kancelarję, ale miał czas rzucić okiem na stojącego w płaszczu pruskiego poddanego, oczy ich się spotkały. Podróżny nie zmie-