Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Dziwadła T. 2.djvu/83

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

winien zdobyć się na wspaniałomyślność, bo był szczęśliwszym, i pozyskał serce panny Karoliny. Trzy razy ci panowie, pod różnemi pozorami (bo nigdy między nimi o prawdziwym powodzie zajścia mowy nie było) siekli się zacięcie na pałasze: po każdej siekaninie ściskali się serdecznie i poprzysięgali sobie przyjaźń wiekuistą.
Kapitan wreszcie widząc, że sam ubogi naówczas i ogołocony z wszelkich przypodobania się sposobów, nie ostoi placu koniuszemu, który swojego czasu był pięknym, żwawym i miłym młodzieńcem (czemu dziś dać wiarę dość trudno): starał się jakimkolwiek sposobem odsadzić i wyrugować współzalotnika.
Stary podczaszy, po staremu niewiele patrząc na córkę, którą jednakże bardzo kochał, sejmikował, pił i procesował się ciągle. Zjazdy po zjazdach napełniały dom jego wrzawą i ściskiem panów szlachty, jedne pod pozorem konferencji, drugie niby dla jakichś imienin, urodzin, rocznic, inkrotowin, ugód, kondessensji; inne z powodu narodowych i religijnych uroczystości: cały rok czyniły prawie nieustanną hulanką. Podczaszy, puharem witając gości w ganku, żegnając kielichem na stopniu, ani miał czasu wśród obrad, uścisków, przeglądania dokumentów i forytowania sejmikowych kandydatów obejrzeć się na córkę.
Gdy się to dzieje, koniuszy pocichu, ukradkiem dojeżdżał na koniku do Rumianej; i w lipowych alejach, gdy starzy piją i krzyczą, przepędzał z panną Karoliną dni całe, wieczory długie, mając za sobą panią Czerkaskę, daleką kuzynę, rezydentkę i dozorczynią Karoliny. Pani Czerkaska, najlepsza i najpoczciwsza w świecie kobieta, miała tę słabość, że lubiła, aby ją w ręce