Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Dziwadła T. 2.djvu/77

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

dobrze podobno się zowie) leżą o milę dobrą od Turzej­‑Góry, a o trzy ćwierci mili od Rumianej, z którą graniczą. Koniuszy przychodził z tem do mnie, że to błoto, piasek, oczerety i lichota, że pieniądze i czas tracę; widzę, że chciałby odepchnąć mię dalej, ale trzymam się Zapadlisk odważnie. Stary, jeszcze nie wiem czemu, odpycha mnie od Ireny: ale któż wie, ja jej nie zobaczę może więcej? Graba, odkrywszy co się w sercu mojem dzieje (jak widziałeś, nie taiłem się wcale przed nim), pociesza mię nieznacznie. Jestem pewny, że on i kapitan, a kapitan tylko dla przekory dziadowi, szczerze pomagać mi będą.
Teraz wezmę się pilnie do odkrycia przeszłości mego dziada i rozwiązania mnogich otaczających mnie zagadek. Tymczasem żegnam cię!

Twój Jerzy.




XI.
Edmund do Jerzego.

Bóg widzi, że z listów twoich pojąć ciebie niepodobna, i kaszy, w którą tam wpadłeś, zrozumieć trudno. Dotąd łamię głowę i nie mogę rozgmatwać, jaką ty tam grasz rolę, czemu twój protektor natus stał się nieprzyjacielem twoim, jak widać. Pojmuję bardzo, żeś sobie mógł wmówić, iż się kochasz: to się zdarza co dzień, ja sam kilkakroć byłem w podobnem położeniu; ale miłość swoję bierzesz kochanku (pozwól sobie powiedzieć po przyjacielsku) nadto ze strony poważnej, a według mnie, strony poważnej i rozumnej w miłości