Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Dziwadła T. 2.djvu/63

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

robić! Choć to piaseczek, ale od czegoż woły? od czego wódeczka? a smoła sobie, a owce sobie; wydatki żadne: grosz co wszedł, nie wyjdzie. Wie pan co, ja nawet dla wstrzymania pana w tych stronach...
— Bardzom panu wdzięczny, ale cóż za powód zajęcia się mną?
— Panie dobrodzieju! — rzekł ściskając i rozpływając się kapitan — z pierwszego wejrzenia, szacunek, przyjaźń, zresztą sądź pan jak chcesz. Ja panu stręczę dzierżawę doskonałą, majątek tani, a co się tyczy wypłaty pieniędzy, biorę na siebie; pan mi tylko zapłaci procent.
Jerzy zdumiony wstał i odparł dość zimno:
— Nie mam prawa ani żądać takiej ofiary, ani jej przyjąć.
Kapitan gwałtem posadził Jerzego na tapczanie.
— Posłuchaj pan dobrodziej: nie chcesz wierzyć, że człowiek człowiekowi powinien i może uczynić dobrze, gdy go to nic nie kosztuje nawet; hę? pan mnie masz w podejrzeniu?
— Daruj pan, ale to tak dziwne zajęcie się moim losem...
— No, mniejsza o to, może ja w tem mam jaki i swój interes.
— Przyznam się panu, że nie rozumiejąc o co chodzi, w żadną sprawę wdać się nie mógłbym, póki jej głębi nie dojrzę.
Kapitan się zawahał, podrapał.
— Wie pan co? — rzekł — daj mi pan słowo tylko, że nie odjedziesz nie widząc się ze mną; proszę o to.
— Zgoda na to.
— Na balu pan będzie?
— Idę z moim dziadem.