Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Dziwadła T. 2.djvu/60

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

uśmiechem — z serca dziękuję, ale się żenić nie chcę, ani myślę.
— Jakto, kochanku, pewnie?
— Ale najpewniej! — odpowiedział Jerzy z przyciskiem.
Koniuszy popatrzał mu w oczy, odwrócił się i zawołał:
— O! kłamiesz serdeńko! No, ale dla mnie to zrobisz, że pojedziemy na bal razem: ja cię zapoznam. Zrobisz to dla mnie?
— Dlaczegoż nie? poznam się najchętniej.
— Graba zapewne nie będzie na balu, bo nigdy nie bywa, więc bardzo naturalnie, żebyś poszedł ze mną.
— Ale i pan koniuszy, jak słyszałem, nie bywa także?
— Owszem, czasem bywam; nawet zobacz sam, że Malcowski czyści frak granatowy: to nie bez kozery. Zatem idź, ubieraj się, przyjeżdżaj i ruszamy.
Zatarł ręce stary Nemrod poleski i tupnął z radości nogami, mówiąc do siebie: — Oto myśl szczęśliwa! — Potem pochodził po pokoju.
— Między nami mówiąc — dodał szybko, wpół do siebie niby, wpół do Jerzego — Irena to samowolne i dość zepsute stworzenie. Ja ją kocham, ale to litość bierze patrzeć na nią. Ot, i do tego pożaru potrzeba to było jeździć? Głowa się pali! — Jerzy milczał. — Hę? — spytał stary.
— Ma serce!
— O! już to że ma serce i złote! — zapomniawszy się krzyknął koniuszy — złote, anielskie serce to! — Ale wnet złapawszy się na niepotrzebnem gadulstwie, dodał chłodniejąc: — Głowa się tylko pali, a serce, jużciż tak, może, zresztą Bóg tylko wie. Poznaj-no