Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Dziwadła T. 2.djvu/59

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Jakto partję? w preferansa?
— Nie, nie, ożenienie cudowne!
— Ale ja się wcale żenić nie myślę.
— Gadaj sobie zdrów! Któryż z was gołych paniczyków nie ożeni się bogato, byleby tylko mógł. W sercu u was pusto; aby wam kieszeń naładować, to najpilniejsza.
— Panie koniuszy! — rzekł Jerzy z oburzeniem.
— Słuchałbyś lepiej! — rwąc za guzik, rzekł koniuszy żywo — słuchałbyś lepiej, a uważnie. Przyjechałeś, zdaje mi się, z panem Grabą?
— Tak jest, z nim.
— No, a nic nie wiesz: najprzód, że pan Graba ma żonę prześliczną jak anioł, z którą nie żyje, bo od niego uciekła: to człowiek nieznośny, dziwak, opętany; powtóre, ma śliczną także córkę młodą, potulne, dobre, poczciwe stworzenie, a bogata będzie jak panna Irena bez mało-czego. Nawet ten dziwak Graba chce podobno równo między dzieci majątek podzielić, to może będzie miała więcej od Ireny. Rozumiesz ty to: ładna, miła i potulna! Irena to pani, ona się poprowadzić nie da, ho! ho! a to dziecię posłuszne, dobre, bojaźliwe. Rozumiesz, dziś na balu — dodał natarczywie — dziś zaraz poznam cię z żoną pana Graby: jestem z nią bardzo dobrze; potem swatam cię; domyślają się i dam się im domyślać, żeś moim spadkobiercą, a Turza-Góra coś znaczy! jesteś przyjęty, ożeniony, bogaty, szczęśliwi kwita i niech cię djabli biorą,! A co? — spytał w końcu, ściskając Jerzego.
Ale Jerzy stał jak kamień, zimny, milczący i prawie zagniewany.
— Kochany panie koniuszy — rzekł z bolesnym