Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Dziwadła T. 2.djvu/58

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

się wybierał, czego jak świat światem nie bywało. Właśnie w chwili gdy te przybory czynił, wszedł Jerzy do żydowskiej izby, którą dziad jego zajmował. Przyjął go staruszek niby ochoczo, ale niecierpliwość ogromna przebijała się pod źle udaną jego obojętnością i grzecznem obejściem.
— A! to waść, panie Jerzy! — zawołał, we drzwiach go zobaczywszy.
— Przyjechałem z panem Grabą poznać powiatowe miasteczko.
— Tfu! tfu! co tu poznawać? Ot, słuchasz dziwaka, który ci na drugą stronę głowę przewraca. Czas zmarnowany napróżno! Co tu poznasz? hę! Abrahama? Josia? To ci może każę pokazać także mojego gospodarza Mordka? Ciekawa figura: broda pół łokcia, a nosa drugie tyle.
— Dziś przytem zabawa: jakieś kasyno.
— At! w głowie jak w Pacanowie! zabawa! Warszawiakowi zachciało się skosztować i naszej parafjańskiej zabawy!
Jerzy spuścił głowę i siadł milczący; pan koniuszy począł, zagryzając wargi, przebierać palcami po stoliku; nagle, jakby mu coś doskonałego do głowy przyszło, zerwał się, rzucił do wnuka, i pocałowawszy go radośnie, z oczyma myślą błyszczącemi, zawołał:
— Jurku! kochanie moje! do kroćset djabłów! oto ja tobie śliczny podam projekt! zobaczysz!
— Cóż takiego, panie koniuszy?
— Co? osobliwszy a przewyborny projekt do kroćset kaczek! Kochanie moje, powinieneś mnie przynajmniej w rękę pocałować za to: prawdziwa inspiracja! Mam dla ciebie partję, i prześliczną!