Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Dziwadła T. 2.djvu/57

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
— 55 —

uznał potrzebnem przyczynić świec, na których rozmyślał tylko jak ma zyskać (bo zyskać musiał), czy na cenie, czy na ilości? — na cenie zyskałby gotówką, na ilości świecami. Po długim i głębokim namyśle, wolał schować dla siebie dwa oka świec, gdyż cena stearyny, zbyt powszechnie znana, nie dawała się o wiele podnieść. Można było wprawdzie podać w regestrach wosk a zapalić łój i stearynę, ale kołnierze fraków denuncjowaćby gotowe; i sekretarz znowu był człowiek sumienny: kradł na stearynie, ale oburzał się na tych, coby ją zastąpić śmieli szelmostwem, nazywał to już szelmostwem (mały zysk nie był niem jeszcze).
Zabawa, pomimo wcześnie nadanego jej charakteru arystokratycznego przez tych, którzy wszędzie widzą arystokrację gdzie jej nie ma, obiecywała być liczną; ci co nie myśleli się bawić, szli patrzeć, inni (niestety! małpy jesteśmy) chcieli być, słysząc, że tam będzie tłumnie; mężczyzni mieli już zapewnione stoliki preferansa i osobną fajkarnię, ponczyk rzymski, w którym celował Caricato. Nawet pan koniuszy Sumin, który nigdy na tłumnych zabawach nie bywał, zawahał się chwilę, gdy mu powiedziano, że Irena będzie na balu, a zwłaszcza gdy się dowiedział, że wnuk jego Jerzy z panem Grabą przybyli do powiatowego miasteczka. Potarł czuprynę, wyłajał Malcowskiego, co tylko czynił w wielklich i trudnych okolicznościach, plunął, tupnął, głęboko się zamyślił, poczem oddysponowawszy krupnik z pół-gąską nastawiony na wieczerzę, kazał sobie czyścić frak granatowy z guzikami złocistemi, zachowujący się od wielkiej gali, przygotować spodnie popielate i buty z kutasami warszawskie.
Wszystko to zapowiadało, że i pan koniuszy na bal