Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Dziwadła T. 2.djvu/48

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
— 46 —

— Daję ci ją nieproszoną: uczynisz z nią co zechcesz. Serce masz dobre, obałamucają cię twoi towarzysze: szkoda mi ciebie; pomyśl nad sobą... Nie sądź, żebym tu przyszedł z inną jak najżyczliwszą dla ciebie chęcią, i tylko dla ciebie.
— Dziękuję, dziękuję — rzekł, pokręcając wąsa Paliwoda — ale...
— Czuję — przerwał Graba — że cię fałszywy wstyd wstrzymuje może od posłuchania głosu, który się wewnątrz z twoim własnym zgadza. Uczyń to powoli, nieznacznie; co najpilniejsza, odmień życie, pogodź się z matką, i pierwszy ją przeproś. Ot, tak szczerze — dodał — jestżeś szczęśliwy tem życiem, jakie prowadzisz? Nie maszże wśród tego szału chwil smutku, zwątpienia, prawie rozpaczy? Czyż cię czcze rozmowy i hulanka nasycają? Nie bierzesz-li odurzenia za szczęście? Powiedz!
Paliwoda spuścił głowę, zamilkł, potem podniósł ją nagle, i ze łzą w oku łagodniej spytał pana Graby, unikając odpowiedzi:
— Ale cóż pan masz przeciwko mojemu marszałkowstwu? Wprawdzie ja o ten tytuł nie dbam.
— Bo teżto wcale o tytuł nie chodzi, kochany panie Konstanty. Marszałkowstwo jest wielkiem i pięknem brzemieniem; ale czujeszże w sobie siły potemu, by je podnieść?
— Jużciż, powiem panu, tak jak nasz teraźniejszy marszałek, dam rady.
— To ładna sztuka! Nasz marszałek w istocie tytuł ma tylko. Ale zastanowiłżeś się, coto jest marszałkować jak potrzeba? Maszże siłę opierać się związkom, stosunkom, pokrewieństwu, prośbom, przyjaźni, groźbie