Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Dziwadła T. 2.djvu/47

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
— 45 —

ci teraz powtórzę w oczy: panu Konstantemu potrzeba wprzód zreformować życie, pojednać się z matką, odpędzić darmozjadów co go wiodą do hulanki, marnie czas i pieniądze pochłaniającej; a gdy Bóg da, że wyjdzie na człowieka w całem znaczeniu tego wielkiego wyrazu, naówczas z radością poprowadzim go choćby na gubernskiego.
Paliwoda zmięszał się, trochę zaczerwieniał, zaperzył.
— Więc pan znajdujesz — rzekł widocznie pomięszany — że postępowanie moje nie jest takiem, jakiemby być powinno?
— Znajduję, i mówię ci to otwarcie w oczy. Przed obcymi może cię bronić potrafię, przed tobą muszę potępić. Młody, silny, zdatny, majętny, nie maszże co lepszego do roboty, jak hulać, pić, grać w karty i karmić darmozjadów, których próżniactwo wspierasz? A twoje postępowanie z matką?
— Z niego, zdaje mi się, nikomu nie winienem rachunku.
— Przepraszam cię, przed Bogiem i ludźmi człowiek winien rachunek z każdej swojej czynności. Bóg sądzi sprawę człowieka z jego sumieniem, widoczne uczynki i do sądu ludzi należą: z tychto drobnych czynności składa się całość życia społecznego, i dajesz zły przykład.
— Ale któż pan jesteś? — żywiej zawołał Paliwoda — żebyś mi miał dawać nauki?
— Jestem życzliwy przyjaciel, starszy od ciebie doświadczeniem człowiek, i obowiązany sumieniem powiedzieć ci prawdę.
— Ale ja o nią nie proszę!