Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Dziwadła T. 2.djvu/40

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
— 38 —

— O! jakże mię lekko posądzasz! godziż się to? Jażbym ceniła tak marne złoto, które żadnego nie nasyci pragnienia? Lasiu moja, i ty mnie, widzę, nie rozumiesz!!
Nastąpiły z obu stron protestacje, żywe wyrazy uczucia, wzajemne przyjacielskie czułe wymówki, i rozmowa zboczyła na egotyczne utyski. Pani Grabowa była w nich niewyczerpaną, i byleby się znalazł słuchacz powolny, dzień cały gotowa była płakać nad swym losem.
Czy ten los w istocie tak był łez i użaleń godny? różnie różni sądzili; ale świata przynajmniej większość, którą przywykliśmy światem nazywać, brała stronę żony przeciwko mężowi.
Graba nie miał przyjaciół, bo niewiele jest ludzi coby się prawdy nie zlękli, a sądzili głębiej, patrząc nad powierzchnią rzeczy. Piękna, wdzięczna i ciągle płacząca Teresa, w oczach wszystkich prawie była nieszczęśliwą ofiarą. Jak nią być nie miała? Słyszano jeżeli nie jej skargi, to o jej skargach nieustannie, a Graba milczał dumnie i nie tłumaczył się: był więc winnym.
Zimny na pozór tylko i surowy Graba pokochał ją w młodych latach z całą potęgą uczucia, na które mało kto zdobyć się potrafi, bo nie każdy jak on zachowa się cały na jedno. Rodzice jego dosyć przeciwni byli ożenieniu, potrafił ich uprosić i przekonać; były przeszkody ze strony panny, umiał je przezwyciężyć i przełamać wszystkie zawady ofiarami, które mu przyszły lekko: w pocie czoła dorobił się ukochanej istoty za towarzyszkę życia. Wszystko zdawało się skończone, lecz to był tylko ciężkiej walki początek.