Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Dziwadła T. 2.djvu/38

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
— 36 —

kobietę, co konno jeździ, ludzi ratuje z pożaru, opatruje rany i leczy, i godzinami nauczające rozmowy prowadzi z chłopami i dziećmi chłopskiemi; czyta filozofów niemieckich, z których się śmieje, nie wierzy w Balzac’a i jego znajomość kobiecego serca, gra na fortepianie jak uczeń Liszt’a, maluje pejzaże jak Calame, szydzi z balów, zabaw i cudzoziemczyzny, i bodaj czy tylko w kątku nie pisze, bo często ma palce atramentem powalane. A z tem wszystkiem pogódź jeszcze, jeżeli potrafisz, egzaltowane nabożeństwo...
— Cóż więcej? cóż więcej? kochana Lasiu, ciekawam doprawdy! Mów, proszę! Ona mię zajmuje swoją oryginalnością. Dziwne stworzenie!
— Dobre wreszcie, jak mówisz, stworzenie, ale zarozumiałe to, nic świata nie pojmujące jak on jest. Zapalona główka, a konwenansami najważniejszemi rzuca jak łupinami od orzechów.
— Gdzież to się wychowało?
— Spytaj się, gdzie się nie wychowała? Opiekunem jej był znany ci pewnie oryginał, stary koniuszy Sumin. Kocha ją jak dziecię; szalał stary, żeby z niej zrobić coś nadzwyczajnego, i to mu się udało: na doskonałego wystrychnął ją cudaka. Najgorzej, że w początku dostała się w ręce nauczycieli i nauczycielek domowych, naszych krajowców, co jej zrazu głowę przewrócili, tak, że potem ani Francuski, ani Angielki, ani podróże po Europie odwrócić jej nie potrafiły. Zginiona! Miała przy sobie na końcu pannę Wilby, Angielkę: i ta ją dobiła, bo ta była także niepospolicie oryginalna panna. Musiałaś słyszeć o niej? Chciała iść opowiadać ewangelję do Indji, utrzymując, że kobiety, równie jak mężczyźni, nawracać mogą i potrafią... Un tas de balivernes de