Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Dziwadła T. 2.djvu/36

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
— 34 —

— Nareszcie rozdzieliliście się — przerwała pani Lacka, przyspieszając koniec opowiadania.
— I błogosławię tę godzinę, w której zebrawszy się na odwagę, oswobodziłam się z więzów; zdało mi się, żem nowe poczęła życie. Lecz cóż mnie to kosztowało: musiałam oprzeć się prośbom, zaklęciom, błaganiu, nawet udanym łzom jego, zamykać się przed nim, uciekać! Widząc, że mnie nie przekona, znalazł sposób pomszczenia się i dotknięcia mię do żywego. Ty wiesz, że byłam ostatnią dziedziczką starożytnego domu i imienia Hutorów: rodzice moi wymagali po nim, aby to imię do swojego przyłączył. Naówczas jeszcze doprawdy, czy udając, że kochał mnie zapamiętale, uczynił co chcieli: nazwał się jak wymagano. Imię to dla mnie drogie zeszło na ulubieńca mego Jasia: on je ma ocalić od niepamięci. Może dlatego, może nie dlatego od kolebki podwójnie kochałam Jasia; Józię kocham także! ale możnaż sercu nakazać? Otoż, jakby na przedłużenie mej męki, nie dał mi zabrać Jasia, pod pozorem, że go zmiękczę i zepsuję, pozwolił mi tylko wziąć tę zimną, nieznośną Józię! Józia, to drugi on!
Kończąc te wyrazy, pani Teresa zakryła sobie oczy i drżeć poczęła tak, że pani Lacka, oswojona z podobnemi symptomatami, obawiając się nerwowego ataku, pospieszyła podać jej rzeźwiące sole i trochę wody z pomarańczowym kwiatem.
Niebezpieczeństwo przeszło po chwili, a rozmowa między przyjaciołkami na nowo się rozpoczęła.
— Jakżem się zdziwiła — przemówiła Lasia — dowiedziawszy się o przybyciu twojem. Z twojem słabem zdrowiem dla zabawy przyjechać, to chyba może dla Józi?