Przejdź do zawartości

Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Dziwadła T. 2.djvu/35

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
— 33 —

braź sobie, że chciał mi wmówić, iż najmilszą zabawą jest widok natury, śpiew ptaków, rozmyślanie, cicha rozmowa, przechadzka! Boże! chciał mnie zamknąć jak Anachoretę na pustyni! Powozu, koni, stroju, nowostek, pozbawiał mnie powoli wszystkiego! Przy mojem zdrowiu, tem zdrowiu co tylko ciągłą pieczą i troskliwem pielęgnowaniem się utrzymuję na krańcu, co dzieli je od choroby: chciał mi wydrzeć wszystkie życia wygody, chciał mnie koniecznie uzdrowić powietrzem, ruchem i pracą!
A! wspomnienie tego tyrana dreszczem mnie zimnym przejmuje. Żebyż-to był przynajmniej ten tyran melodramatu, coby się nie maskował, coby miał odwagę pokazać się czem był w istocie. Ale nie! Z uśmiechem na ustach, z morałem słodziuchnym na dłoni, z dobrocią odegrywaną bez zająkania, z uczuciem posunionem aż do egzaltacji, lecz fałszywem, o! fałszywem, pod pozorem mojego własnego dobra, dręczył mię powolnie, ssał ze mnie życie niegodny! A gdy spłakana, zemdlona padałam bezsilna, on klękał przedemną i przysięgał mi, że mnie kocha, że mnie ubóstwia... całował nogi moje. O! nie chcę wspominać: kłamał, kłamał! Gdyby mnie kochał, wszystkoby był uczynił dla mnie; tymczasem nic mi poświęcić nie chciał, jednej odrobinki swojego przekonania. Wszystkie względy światowe, których ja tak czuję ważność i znaczenie, on miał za nic. Wystaw sobie jak konać musiałam, stokroć zmuszoną będąc pokazywać się w świecie wcale nie tak, jak stan mój i imię wymagało. Okropność! okropność! Pod pozorem, że obowiązkiem jest naszym dawać przykład dobry, ileż on mnie namęczył, ile mi się nasprzeciwiał, nie chcę ci tego opisywać. Nareszcie...