Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Dziwadła T. 2.djvu/191

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Graby wyjechała za granicę, bawi we Florencji, córkę wydała za jakieś gołe włoskie książątko.
Kapitan siedzi w Kurzyłówce, rozmyślając, czemby mógł dokuczyć koniuszemu, którego jak zawsze ściska i jak zawsze nienawidzi. Koniuszy niemniej gorliwie zasiada się na kapitana, ale rady sobie dać nie mogą. Proces o Zajamie skończył się kompromisem: ostęp przeszedł we władanie dziedzica, a co koniuszy krwi sobie popsuł a kapitan sarn nastrzelał, to przy nich zostało. Teraz przygotowuje się nowy spór: o zalanie łąk Kurzyłowieckich przez podniesienie grobel w Turzej-Górze. A że prócz tego została zapaśna kwestja o sukcesję, która przypadała na Irenę z czasu opieki pana koniuszego; kapitanowi nie zabraknie sposobów niecierpliwienia starego poleskiego Nemroda. Niedawno odmówił mu leśniczego, który doskonale wabił wilki, za co koniuszy się wścieka, ale cóż poradzić? Kapitan bije się w piersi, ściska, całuje i za każdą psotą wyrządzoną tak potulną przybiera minę, że trzeba plunąć i porzucić.
Ślub Ireny i Jerzego odbył się cicho w Rumianej. Przepędziwszy czas jakiś w Turzej-Górze, pojechali do W. Polski; za powrotem zamieszkał przy nich koniuszy, mając tylko niekiedy odwiedzać swoją chatkę, jak ją zowie. W Rumianej lasy piękne i niespolowane. Suminowie z Zamalinnego objąwszy kilka folwarków z Turzo-Górszczyzny im wydzielonych, a chcąc na nich gospodarzyć jak niegdyś na swoich kilku chatkach, nieustannie się gryzą i straszliwie męczą. Jan niekiedy do ostatniej niecierpliwości przyprowadzony, myśli o wydzierżawieniu i chce powrócić do Zamalinnego. Ale pani Teresa, z domu Zawilska, zdrowym swym rozsądkiem i