Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Dziwadła T. 2.djvu/179

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

szczęśliwą, odmłodzoną, a bez przyczyny nie mogłam zmienić się tak nagle. Szepnął mi zaraz stary na stronie:
— A co, pewnie już po oświadczeniu?
— Zgadnij pan? — spytałam żartobliwie.
— Tyś mu się gotowa była jeszcze sama narzucić! — rzekł chmurząc brwi.
— Ja? nie.
— Więc on! śmiałek! tegom się nie spodziewał!
Trochę smutku, trochę zazdrości odmalowało się na jego twarzy.
— To on mi ciebie zabierze — rzekł — to ty mnie kochać nie będziesz! On się jeszcze gniewa na mnie, jam mu tak dokuczył.
— Panie Jerzy — zawołałam — wszak prawda, że kochasz pana koniuszego i żalu do niego nie masz?
Jerzy zmienił się na to nagłe pytanie.
— Ja? któżby wątpił, że dziada nie szanuję, a żalu nie mam i mieć nie mogę.
— Bodaj ty tak zdrów był — wstrząsając głową odpowiedział koniuszy — a tożem ci sadła za skórę zalał co się zowie. No, ale teraz wszystko zapomniane, przepadło? nieprawdaż!
— Jakto teraz? — spytał Jerzy.
— Alboż to ty myślisz, że ja nic nie wiem?
I stary mój poczciwy Nemrod miał łzy w oczach.
— Słuchaj chłopcze — rzekł z powagą — Bóg tak chciał, stało się, jużbym napróżno głowę łamał, żeby to rozerwać, co On związał: widać takie było przeznaczenie wasze. Ale pamiętaj, pamiętaj, to nie są płoche żarty! Bóg ci daje anioła nie kobietę, rozumną, odważną, piękną, dobrą (excusez du peu). Jeśli ty się nie