Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Dziwadła T. 2.djvu/178

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

ustąpiła, żeby nie być świadkiem naszej rozmowy, która ją drażniła do niecierpliwości. Kazałam mu czytać: na stole jakby umyślnie, szczególnym trafem leżał Jakób Ortiz. Ty znasz listy Ortiza? wszakże Foscolo wydał je podobno pierwszy raz w Londynie? Kazałam, czytał, i gdy przyszło do obrazu sceny namiętnej między Teresą i Jakóbem, zawahał się i przestał.
Próżnom nalegała, nie chciał czytać dalej; był wzruszony, widziałam to; podbudzone czytaniem uczucie z ust mu się wyrywało. Może też i ja niecierpliwa wyprowadziłam go na wyznanie, które się stało koniecznością, a którego się lękał. Przemówił nareszcie: nie miałam siły i słów, by mu odpowiedzieć; podałam rękę w milczeniu i nie otwierając ust, siedzieliśmy długo, mówiąc oczyma tylko.
On mnie kocha! uczułabym gdyby kłamał: jakiś wyraz, półsłówko, skinienie zdradziłoby udawanie i zraniło mnie boleśnie... on mnie kocha! A ja! na cóż to mam pisać: kocham go pewnie nie mniej, gorąco... na zawsze... Pisząc ten wyraz, zamgliło mi w oczach, tyle razy w życiu człowiek pisze: na zawsze!... a zawsze jego bywa tak krótkie! Smutno, tęskno, straszno, nawet w progu szczęścia!
Nie widzieliśmy się następnego dnia, aż do późna nie przyjechał, jam na niego czekała. Ledwie wieczorem wytłumaczyło mi się to przybyciem koniuszego z nim razem. Stary cały dzień gościł w Zapadliskach, ale o wczorajszym dniu nic nie wiedział. Zobaczywszy mnie idącą na powitanie z twarzą wesołą i swobodną, koniuszy, który mi zawsze wyrzucał od roku jakiś smutek i tęsknotę, popatrzał na mnie, na Jerzego i domyśleć się musiał wszystkiego. W istocie byłam promieniejącą,