Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Dziwadła T. 2.djvu/168

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

się do ciebie będziemy w litanji: święty Suminie... módł się za nami! Co to się z ciebie zrobiło!
Wiesz, że ze strachem poglądam na siebie od czasu jakeś ty oblókł się w suknię filozofa-gospodarza i tak wycnotliwiał; któż wie, gotowo to nieszczęście i mnie spotkać! O! mój Boże, musiałbym się nudzić jak ty! Bo taki przyznaj się kochanku, uderz się w piersi serdecznie, ty się okrutnie nudzisz, ale wziąłeś na kieł i nie chcesz się przyznać.
Ale nie! nie! ze mną to nie będzie! nie głupim! już teraz za nic nie pojadę na wieś: wieś to smoła, dotknij się a przylgniesz. Ja lubię miasto i w niem tylko jestem jak ryba w wodzie. Ty mnie już nudzisz kochany święty Suminie męczenniku, nudzisz swojemi morałami, swojemi obrazkami i swoją naiwnością spóźnioną. Kwitniesz w jesieni kochanku. Pisz mi już o czem innem. Ty, twój Graba, koniuszy, pan Piotr fiksat po prostu, pani Lacka jakaś Heloiza zamarzła, cała czereda twoich Poleszuków już mi kością w gardle stoi.
Przecież znalazłbyś coś nowego.
Kończ-bo już ze swoją panną Ireną, z którą wyglądasz jak niepodobny do prawdy Koleander z Leonildą; stoicie naprzeciw siebie i nie śmiecie sobie powiedzieć o czem oboje wiecie doskonale. W dziewiętnastym wieku!! Jeśli sobie przypominam dobrze, kochasz ją zapamiętale: no to czegoż czekasz? żeby ci ją kto inny wziął z przed nosa? co niechybnie nastąpi. Żeń się, przyjeżdżaj do Warszawy i porzuć to swoje nieznośne Polesie. Tę ci radę daje najszczerszy przyjaciel

Edmund.

P. S. Pisałem w złym humorze, zgrawszy się i trochę chory: objad u Marego mi zaszkodził. Daruj,