Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Dziwadła T. 2.djvu/167

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

kawszy dzieciom podarki i panu Janowi wsunąwszy coś dla niego, pogadawszy coś z każdym z osobna, wybrał się do domu.
Wszyscy nas jeszcze wyprowadzili na ganek, posadzili, żegnali i stali póki nas widać było. Wiesz, żem pożegnał tych poczciwych ludzi z prawdziwem uczuciem. Prawda, że możeby tu ktoś inny tysiące upatrzył śmieszności, ale my nie jesteśmyż także śmieszni po swojemu; a gdzie dziś znajdziesz drugie serca tak poczciwe, otwarte i gotowe do usługi? Poszanowałem w matce jej przywiązanie do dzieci, w ojcu pracowitość odważną z jaką żywi tę całą rodzinę, w babce chrześcjańskie przy ubóstwie wesele ducha i spokój; dzieci nawet swoją naiwnością i prostotą, z jaką mi wszystko a wszystko opowiadały co się ich tyczy, za serce mnie ujęły.
Jużeśmy wyjeżdżali z bramy, gdy do niej na koniu zbliżał się jakiś jeździec, którego poznać nie mogłem. Zdawało mi się, że to Jan Graba: coby tu robił, nie wiem. Koniuszy mówi, że go poznał i strasznie kiwał głową.
Dość Edmundzie na dzisiaj... Bądź zdrów.




XX.
Edmund do Jerzego.

Wczoraj u Marego byliśmy na wielkim proszonym objedzie, który Staś X. fundował; była tam mowa o tobie, piliśmy zdrowie twoje, a przypomnienie to i list ostatni przemogły lenistwo moje, żem siadł pisać. Biedny wieśniaku, nieszczęśliwy Cyncynacie! wkrótce modlić