Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Dziwadła T. 2.djvu/155

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

gra w karty, i jak świat światem, ludzie się bez tego obejść nie mogą. Gra niewinna, mała.
— Od tej gry idzie się do większej.
Pan Samurski słuchać mnie nie chciał, i siadł do swego nieszczęśliwego preferansa. Śmieją się teraz ze mnie, jako z ucznia pana Graby: niech się sobie śmieją.
Wprowadziłem, choć na dzierżawie, wszystkie ulepszenia, którychem się od Graby nauczył; ludzie się na nich poznali prędko: po chwilce nieufności przyjęli je i są mi wdzięczni. Jest wielka różnica między pobłażaniem a sprawiedliwością. Pobłażać złemu niegodzi się, i tego nie czynię, bobym do niego zachęcał; ale zasypiam spokojny, bo czuję, że nie mam niczyj krzywdy na sumieniu.
Prawda, kochany Munciu, że rok ten bardzo mię odmienił?... myśli i wyrazy, które dziś czytasz w moich listach, niedawno były jeszcze dla mnie niezrozumiałe, znaczenia ich nie pojmowałem. Brałem życie jak szło, używając go na rozrywkę; dziś myślę, pracuję, i cierpiąc jeszcze jestem szczęśliwszy niż byłem. Ty się rozśmiejesz, stary roztrzepańcze: śmiej się, ale cię proszę, nie ubolewaj już nademną.
Wystaw sobie, że nawet Staś, ten wzór miejskich sług: próżniak, karciarz, bardzo się już przy mnie odmienił; wszystkie jego wady przelały się w jednę silną a nieszkodliwą namiętność: myśliwstwo. Jak mnie, tak jegobyś nie poznał. Chodzi w lisiurce jak Malcowski, w kozłowych butach, i choć zawsze sztywnie się trzyma i czysto ubiera, zniewieściała jego twarz przybrała wyraz bardziej męski: opalił się, pogrubiał, pije wódkę, je kiełbasę i za Saską-Kępą nie tęskni. Zaczyna rozumieć nawet, że lakierowane buty nie są do szczęścia