Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Dziwadła T. 2.djvu/137

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
— 135 —

w jej sercu. Dobrzem ją dawniej nazwał królową, bo i nad sobą doskonale panuje. Głupim! któż to wie, może nie ma z czem się ukrywać?... to najpewniej! Mnie przecież, choć z przekonania, że to do niczego nie prowadzi, jak dziad mój powiada, miło tu być, popatrzeć, pomówić i pożegnać do zobaczenia tylko. A jutro?... nie myślmy o jutrze: jutro jak mi będzie bardzo ciężko, to się zamęczę pracą.
Znowu jakieś dziwy otaczać mnie zaczynają. Do nich zaliczam odwiedziny mojego dziada w Zapadliskach, ciekawe oglądanie mojego gospodarstwa, wnikanie skrzętne w użycie czasu i życzliwsze jego ze mną obejście. Zawsze jeszcze mi moją przeszłość, jak zabłocony łachman, wytrzęsa przed oczyma, ale już rzadziej, już delikatniej, już nie z tą złośliwością co wprzódy.
Na co mu to tak ciekawe zaprzątanie się mną?... nie wiem. Niedawno też postrzegłem Malcowskiego, który pod pozorem polowania, w Zapadliskach się zjawił, Stasia mojego, już mającego żyłkę myśliwską, porwał, i jak się dowiaduję, badał go ogromnie, nawet probując podpoić, a badał o mnie tylko! Zkąd ta ciekawość?
Malcowski bardzo mi stręczył na oficjalistę jakiegoś podżyłego już człowieka, którego z sobą przywiózł, a którego kilka razy widziałem wprzód w Turzej-Górze. Przyjąłem go, może trochę dlatego, żem się dowiedział, iż go mój dziad za niedopilnowanie w lesie zwierzyny (!) odprawił. Szemrze on na porywczość pana koniuszego, ale odzywa się o nim przecież z jakiemś uszanowaniem. Stary to sługa Suminów, znał trochę mojego ojca, niech ma kawałek chleba u mnie.
Lecz widzę, że ci się aż nadto spowiadam ze wszy-