Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Dziwadła T. 2.djvu/134

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Tak, i ospę, po której zostają znaki; ale ja wolę komu ją zaszczepiono.
Zamyślił się.
— Kto go zresztą wie — dodał zmiękczony — może się to i wyburzy; wszakci to krew dobra, Suminowska!
Rozśmiałam się.
— Czego się acanna śmiejesz? Krew! Wy to teraz z tego śmiejecie się wszyscy; a wiesz wacpanna co o Suminach pisze Okolski, tylko po łacinie nie zrozumiesz.
— To nic nie szkodzi: ciekawam posłyszeć.
— Pisze, ale to nie Okolski podobno tylko Długosz, że bywali viri ad potationem et largitionem proclives, canum et venationum studiosi (to wszystko tylko przedmowa), ale viri probi, audaces i...
— O! to coś długa litanja.
— Śmiej się sobie, śmiej, a ja w to wierzę: wiele rzeczy krwią się dzieje, rodem kury czubate.
— Więc chwała Bogu z niczego coś być może?
— Kat go wie! A jak się zatnie na przedmowie? — dodał stary i zamyślił się, chodząc od drzwi do drzwi; potem przystąpił do mnie i rzekł poważniej:
— Wiesz co, kochanie moje, dajże mi przynajmniej słowo, że go już więcej nie pokochasz, póki ja cię nie rozgrzeszę, ale ja sam.
— E! kto tam słowo daje — odpowiedziałam — czy to wy mnie, tatku, nie znacie? czym taka płocha?
— To prawda, że nie płocha! No, cóż z nią poradzić? zawsze postawi na swojem. Czekaj­‑że, pocznęż ja go dobrze śledzić i przypatrywać mu się zbliska, ale jak się co okaże...