Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Dziwadła T. 2.djvu/129

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

wyznać, że nie mam tyle mocy, ilem się spodziewała.
Mój opiekun, którego ten pan jest wnukiem, najzażarciej go odemnie odpycha. Ty znasz pana koniuszego, jak on poczciwie mnie kocha: to przywiązanie jego przechodzi czasem w słabość dziwaczną. Raz sobie powiedziawszy, że to jest wietrznik, marnotrawnik i człowiek bez zasad, nie godzien takiej heroiny jak ja: stoi przy swojem; a ile użył i używa środków, żeby go odepchnąć, wyliczyć trudno.
Georges mój (dlaczegoż mój? nie wiedzieć co piszę) stracił znaczny majątek. Koniuszy mu go odkupił, żeby sobie tylko odjechał od nas jak najdalej. Ale ofiary tej nie przyjął Jerzy, jakem się spodziewała, i dobrze, bardzo dobrze zrobił. Nie wiem, może sobie marzę, lecz uczucie, które w nim postrzegam (a któraż kobieta go nie wyczyta?) zmieniło go zupełnie: stał się pracowitym, wytrwałym i myślącym człowiekiem, z miłego, ale pustego chłopaka, jakim go poznałam. Towarzystwo poczciwego Graby wiele na tę reformę życia wpłynęło. Ja wierzę w jego poprawę, koniuszy z niej szydzi: tłumaczy ją chciwością, uporem, szałem, ale jutra w niej nie widząc, zapowiada zmianę i stale dowodzi, że Jerzy jest zawsze czem był, tylko pod inną powłoką. Ja tego zdania nie podzielam: czemużby człowiek nie mógł się stać lepszym? wszak skłonność ma do dobrego.
Tyś już zgadła, bom ja się wypisała do zbytku: ja go kocham, więc tłumaczę wszystko, wszystko dobrze w nim widzę. Miałażbym się mylić? Bolesneby to było, ale gdybym się i omyliła, cóż na te głupie serce nasze poradzić?
Każą mi czekać, i czekam i czekać będę chętnie: bo mi wcale nie pilno pójść za mąż, a tak jak jest,