Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Dziwadła T. 2.djvu/127

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

się, że podniecała jeszcze dziada, który nie dał nam z sobą pomówić, i choć dla niego konie były zaszły, bo miał właśnie odjeżdżać dla pilnowania tryb, które bili tego dnia na granicy od Kurzyłówki w Zajamiu, został woląc utracić kawał ziemi, niż mnie sam­‑na­‑sam z nią porzucić. Irena zimna była na te szyderstwa i grzeczna, ale cienia uczucia w niej nie dostrzegłem. Czy tak jest panią siebie? czy tak go ma mało? — nie wiem. Wieczór nadchodził: stary mnie wyprawił i prawie wypędził; musiałem odjechać. On nie ruszył się, ażeby jeszcze wrażenie lepsze jakie mogłem po sobie w jej oczach zostawić, zatrzeć nowemi może szyderstwy.
O! gdyby się moje przeczucie sprawdziło, a kapitan pobił tam tryby przez jego najdroższe ostępy i pokrajał mu lasy: niechby choć ta mała przykrość nauczyła go litości nad drugimi! Nie! życzenie złe: to zemsta, a zemsta jest uczuciem bydlęcem. Bóg z nim! wszystko on to robi przez przywiązanie dla niej; szanujmy go, choć boli. — Bądź zdrów!

Jerzy.




XVI.
Irena do miss F. Willby.
Rumiana, 5 czerwca 18...

Droga moja Faniu! Obiecałam ci pisywać często, żebyś naszego języka, któregoś się dla mojej przyjaźni nauczyła, nie zapomniała; ale źle dotąd wywiązywałam się z przyrzeczenia mego: ledwie raz w miesiąc odbierasz listy odemnie, a cóżto dwanaście listów na tak