Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Dziwadła T. 2.djvu/105

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

trem cieplejszym, z drobnemi szmery i odgłosami wiosny przylatują do mnie wspomnienia młodości i obsiadają me czoło. Tęskno mi za dziecinnemi laty: ale mam też dziś, czego wówczas i dawniej nie miałem... ich wspomnienie. Porównywam życie moje przeszłe (nie dawniejsze od przeszłorocznego) z teraźniejszem, i widzę, i czuję się podniesionym wyżej.
Wziąłem się czynnie do gospodarstwa. Boże! cóż to na dnie społeczności naszej, takiej jaką jest, widoków wielkich i smutnych! ile to pilnych dla nas starszej braci obowiązków! Radziłem się rozumu i serca, chcąc wszystko wedle nich prowadzić; w wątpliwościach szedłem po rozwiązanie do poczciwego Graby-dziwaka. Praca ogromna i nie tak łatwa jak się zdaje, bo często interes całego społeczeństwa stoi na zawadzie ulepszeniom nagłym: ile rozwagi, ile taktu, ile sumienia potrzeba! Ale wiele też i zaraz zrobić można, bo zaniedbano zbyt wiele. Gdym tylko ścisłą sprawiedliwość chciał zachować względem ludzi, często nie chciano mi prawie wierzyć, iżbym jej mógł dopełnić: tak niesprawiedliwość stała się zwyczajną, tak weszła w życie i w nałóg.
Lud niezaprzeczenie poczciwy, ale długi ucisk (choć ten nigdy nie miał miejsca wszędzie, tylko wyjątkowo), a raczej położenie fałszywe, popsuło go. Kłamie, bo jeszcze nie wie, czy prawdę powiedzieć mu wolno; kradnie, bo nie poczuł, że ma własność osobistą; opuszcza się, bo się czuje potrzebnym, i wie, że go podźwigną i muszą.
Starałem się zawsze w początku wyjść z jakiejś zasady w mojem gospodarstwie. Nie spuszczając się na kontrakt dzierżawny, którym mi wypuszczono i ziem ę