Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Dziwadła T. 2.djvu/104

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

na powietrze pod gołem niebem, mogłem się wpatrzeć w ten rozświt roku, i czuję jakbym więcej się z niego nauczył, niż z wielu a wielu książek, doznał wrażeń silniejszych, niżelim się spodziewał. To podniesienie zasłony na wielkim teatrze miało dla mnie urok początku dramatu, którego rozwiązanie, koniec, o! jakże niepewne! Któż przewidzi, czem się ten rok ukończy? nad czem ta zasłona spadnie, czy nad trupami, czy nad śpiewką wesołą weselnego chóru?
Widziałem schyłek zimy smutny, szary, błotnisty, zimny i głodny, już paszy nie stało po obórkach, ludzie łamali ręce, patrząc na wychudłe bydełko swoje, marzec się kończył: a wiosny jak nie było tak nie było.
Nareszcie zmienił się wiatr, ociepliło powietrze, lunął deszcz ulewny i z nim skorupa śniegów zchodzić poczęła w doliny w szumiących i rozrywających ziemię potokach. Tej uroczystości dawno już czekały chude bociany chodzące pomiędzy kryniczyskami, gdzie trochę wcześniej widziały zieleni, i gęsi dzikie, i gołębie, które już przyleciały, i czajki smutno krzyczące po błotach, jakby wołały ciepła i wiosny. Spóźniona przecież zjawiła się prima donna nagle, niespodziewanie: wody stoczyły się szalejąc z pagórków, błota stężały, role oschły, łąki zazieleniały, brzezina pękać poczęła, łozy okryły się kotkami i liśćmi; pług i socha poszły w pole.
Rozumiesz ty to wszystko kochany mój mieszczuchu? wątpię, wątpię i bardzo mi znowu żal ciebie. Ty wstajesz od zielonego stolika z uczuciem znużenia, niesmaku, czasem przykrej nienawiści; ja, choć często podrażniony, wracam z zielonych łąk z odświeżoną myślą, z otwierającem się sercem.
To rozbudzenie się wiosny zachwyca mnie; z wia-