Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Dziwadła T. 1.djvu/94

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
— 89 —

zamilknąwszy i jakby namyśliwszy się — będzie to powodem do odmalowania nieznajomemu gościowi sąsiada, dziwakiem zwanego przez wszystkich, zapewne nie bez przyczyny.
— A więc będę korzystać z pozwolenia — szybko poczęła Irena, zwracając się na wpół ku Jerzemu, wpół ku panu Grabie, który w niej wlepił długie, pełne wyrazu wejrzenie. — Najprzód wystaw pan sobie, że szanowny mój sąsiad ma zasady postępowania i prawidła życia całkiem różne od tych, któremi się my biedni kierujemy.
— Różne nie, ale śmielej może idące do celu.
— Jakiż jest cel życia? — spytała Irena. — Nie jest-li to jeszcze i nie będzie zawsze zagadką?
— Zagadką? bynajmniej! — rzekł pan Graba. — Jasną i wielką prawdą jest, że celem życia... być użytecznym bliźnim, a umysłem i czynem wznosić się jak najwyżej, jak najbliżej ku bóstwu, którego jesteśmy obrazem.
— A więc?
— A więc do udoskonalenia własnego, do zużytecznienia wszystkich sił naszych, wszystkich chwil życia, całą potęgą dążyć powinniśmy. Oto cel.
— Głównym zaś środkiem? — spytała, poważniejąc Irena.
— O! to, co mówimy, ma minę kazania; ale kończmy gdyśmy poczęli. Środkiem jest praca i ofiara. Bez trudu nad sobą i poświęcenia dla bliźnich, ani pomocnymi społeczeństwu, ani sobie samym czem być powinniśmy, nie będziemy.
— Widzi pan — przemówiła Irena — jakim jest mój drogi sąsiad. A nie są to czcze słowa, ale określenie jego życia, tego co czynił i czyni. Nie wiem czy się