Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Dziwadła T. 1.djvu/93

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
— 88 —

— Jakże, kochany sąsiedzie, miałżebyś tylko dla przyjemności własnej lub z musu ocierać się o ludzi?
— Porozumiejmy się lepiej — odpowiedział gość z uśmiechem, opierając się na poręczy krzesła. — Pospolicie ludzie do ludzi jeżdżą dla zabicia czasu, dla tego co nazywają światową przyzwoitością, dla przyczyn wreszcie, z których sami sobie dobrze sprawy nie zdają, naprzykład przez ciekawość!
— A wy, kochany sąsiedzie? — zapytała trochę ironicznie Irena.
— Śmiejesz się pani, dajesz mi do zrozumienia, że się nie godzi chwalić. O! ja też tego wcale czynić nie myślę: mówię tylko jak jest; anim lepszy od drugich, bo ileż błędów życia cięży na moich barkach! Ale wróćmy do odwiedzin.
— Tak, zróbmy naprędce ich fizjologję.
— Otoż — mówił powolnie Graba — ja nie jadę do nikogo dla zabicia czasu, bo czas mój cenię nadewszystko. Czas mój, to moja przyszłość, moje udoskonalenie, najpierwszy i niezbędny czynu materjał; przyzwoitości świata nie uznaję przyzwoitościami dopóty, póki ich nie wyrozumuję. Odwiedzam tylko tych, których kocham i widzieć pragnę, lub których nie kochając, użytecznym im być się spodziewam.
— O! — zawołała, śmiejąc się Irena — przypominasz mi pan, jak go ostatnim razem przyjął kapitan.
— To mniejsza.
— Pan nie wiesz — rzekła gospodyni, obracając się do Jerzego — gdyby nie przytomność bohatera tej sceny, opowiedziałabym ją panu, bo warta tego.
Pan Graba spuścił oczy i zamyślił się na chwilę.
— Opowiedz ją pani, jeśli się jej podoba — rzekł,